poniedziałek, 6 maja 2013

Wspólnota


Dwa tygodnie temu w Berlinie odbyła się konferencja Focus Empathy, z udziałem Arny'ego i Amy Mindell, a tak że ich seminarium. Było wielu Polaków, studentów, sympatyków. Opowieścią o konferencji  podzieliła się z nami Dominika Lis. Dziękujemy!





Koncepcja bardzo mi bliska, a w Berlinie podczas pewnego zdarzenia na seminarium Focus Empathy z Mindellami, zorientowałam się jak rzadko doświadczana. Zwykłe ćwiczenie, nie zanosiło się na nic szczególnego… 

Sami Mindellowie, których miałam okazję ujrzeć pierwszy raz w życiu, owiani przecież legendą, wywarli na mnie przyjemne, niosące ulgę wrażenie, choć daleko mi było do oświecenia. Arnie, z wrodzonym najwyraźniej urokiem, przemieszczał się po sali wydając odgłosy, zmieniając role i faktycznie wydawało się jakby cała jego postać była płynącym doświadczeniem, nie zatrzymującym się na dłużej w jednym miejscu (no chyba, że z wyjątkiem całusów, którymi obdarzał co i raz Amy).

Jakoś tak się wydarzyło, że czekałam na Amy. I zaskoczona byłam jej zwyczajnością. Tak, chyba o to chodziło, zwyczajność było mi najbliższa podczas tego weekendu. Tak więc zwyczajne doświadczenie – czasem fascynacja, czasem zmęczenie i głód, znudzenie i radość. W sumie nie mogłam i nie chciałam się oderwać od poczucia, że właściwie to moje własne doświadczenie jest dla mnie kluczowe na dany moment, więc równie dobrze mogłoby mnie tutaj nie być.

Ponad 300 osób z całego świata, w tym niektórzy z najdalszych zakątków. Bardzo fajna sprawa, ale z ciekawością zauważam, że najwięcej przyjemności czerpię z nawiązywania coraz bliższych relacji w naszej kilkunastoosobowej polskiej grupie. Może to otwartość, może życzliwość, a na pewno już poczucie humoru - dawno się tak wiele godzin serdecznie nie śmiałam. (Szczególne pozdrowienia dla ekipy ze „świniarni”!)

Tańce pierwszego wieczoru seminarium – bawimy się świetnie. Jako „helper” mam swój półgodzinny epizod dyżuru w szatni, który zakończył się wesołą imprezą z polskim składem w roli szatniarzy. Ludzie wokół chętnie się dołączali, pomimo żartów o tym, żeby oddali nam wszystko, a obiecujemy, że będą szczęśliwsi . Końcówka - zostało dziesięcioro Polaków, 2 Szwajcarów, kilkoro Niemców i Nowozelandczyk. Śpiewamy pieśni, różne, każdy swoje - jakie zna i lubi, inni słuchają. W pewnym momencie Niemka - Miriam przychodzi z prośbą, żebyśmy zaśpiewali piosenkę dla Niemców, specjalnie dla nich… Pięknie kończy się ten wieczór – oni śpiewają dla nas piosenkę z lat 20 - tych. Nie pamiętam słów, ale na swój sposób mówi po prostu o byciu razem.

Drugiego dnia przyjeżdżam późno. Trochę się wiercę, nie mogę znaleźć miejsca. Uczestnicy szykują się na jakieś ćwiczenie, przysłuchuję się. Pracujemy nad relacjami, w trójkach. Nie do końca pamiętam treść ćwiczenia. Najwyraźniej nie jestem jedyna pozbawiona werwy do jego wykonania. I tak zbieramy się powoli z różnych stron, wokół materaca koleżanki, sami Polacy. Większość bez sił, bierzemy ciastka, luźno rozmawiamy, zero napięcia. Było nas kilkanaście osób. Ja liczyłam na to, że w grupie łatwiej będzie mi się wtulić w kogoś i machnąć tylko czasem ręką, zbytnio się nie wysilając. Może inni podobnie.

Zaczynamy ćwiczenie, jego końcowa część połączona z ruchem i dźwiękiem. Zmęczenie znika, zamiast w trójkach, kilkanaście osób zaczyna wykonywać wspólny taniec, wybijać wspólny rytm, dźwięki się przenikają, wszystko pasuje, choć każdy robi co innego. Tak, to wspólna sprawa, bierzemy udział w czymś WSPÓLNYM. Gdy kończymy, podchodzi do nas Arnie, mówi, że było to coś niesamowitego. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak wiele się wydarzyło. Ktoś mówi, że Polakom trudno zazwyczaj zrobić coś razem. Zdaję sobie sprawę, że ma rację.

Niedługo trzeba było czekać, żebyśmy zostali poproszeni o pokazanie tego, co razem stworzyliśmy, wszystkim uczestnikom seminarium. Jest już trudniej, setki osób, wszyscy milczą, czekają. Ale udaje nam się, wspólna sprawa wciąga i angażuje. Kiedy kończymy, wiele ludzi na sali jest poruszonych. Arnie mówi, że dziękuje Polakom za to, że tutaj, w Niemczech, pokazali tą część, która mówi – zobaczcie nas, teraz my! Faktycznie, szczególnie poruszeni są Niemcy, nasza grupa też. Ktoś z sali prosi, żeby zatrzymać się nad tym momentem, nie chce kontynuować innych tematów.

Część z nas nie do końca rozumiała co się stało. Owszem, zrobiliśmy coś wyjątkowego, przede wszystkim razem i dla mnie to miało znaczenie największe. Teraz już trudno mi sobie wyobrazić, że nie będę tęskniła za tym uczuciem kiedy możesz polegać na grupie, być i działać razem, widzieć i być zauważona. Nawet nie mając za dużo siły, czasem wystarczy tylko „wtulić się” w grupę tak, jak ja to zrobiłam.

Ale sala zobaczyła jeszcze coś więcej. Ludzie podchodzili do nas, mało kto nazywał to słowami, dziękowali nam, po prostu dziękowali. Może chodziło o to, że my, Polacy, potrafiliśmy zrobić coś razem w obliczu całego świata, na terenie kraju, którego historia splata się z naszą w przerażającym zakleszczeniu win, krzywd i ofiar. Ale to nie była tylko nasza praca. To raczej tak, jakby zmienił się kawałek świata, dzięki temu, że inni, a w dużej mierze właśnie Niemcy, zrobili nam na to przestrzeń.

Tak więc wspólnota. Czyżby zanosiło się na zmiany?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz